sobota, 1 lutego 2014

Archiwalia październik 2007: Slowenia, Alpy Julijskie, Lublana, Kobarid, Maribor, Piran, Koper


[Słowenia] W poszukiwaniu źródeł


Link 22.10.2007 :: 21:04 Komentuj (2)
Ciąg dalszy wędrówek po Europie Środkowej.
Dziś pierwszy odcinek słoweński, Alpy Julijskie, Triglavski Park Narodowy.
Dolina Soczy  i próba dotarcia do źródeł tej kolorowej rzeki.


Raftingowcy zjeżdżają nad Soczę niezależnie od pogody. Tej jesieni niski poziom wody nie pozwala zanurzyć kajaków w górnym biegu rzeki.


Socza staje się coraz węższa, a jej brzegi łączą chybotliwe, lecz solidne kładki.


Maleńka wieś Trenta w dolinie o tej samej nazwie.
Ruiny szopki pasterskiej.







We wsi maleńkie pokrzepienie palinką i dalej w drogę.


Alpejski goździk i fiołek.

Języcznik.
Dość podziwiania przyrody, bo zaraz zapadnie zmierzch. Tymczasem lodowaty wiatr przywiał mgły i deszcz ze śniegiem.


Robi się coraz zimniej, choć podejście rozgrzewa.  Socza tutaj maleńka spada z gór.

Pada i śnieg.


W kolejnych słoweńskich odcinkach: Triglavski Park Narodowy c.d., miasta i miasteczka pełne rowerów
oraz głosowanie w Lublanie.


[Słowenia] Miasta dla rowerów i dla kotów


Link 23.10.2007 :: 12:36 Komentuj (5)
Nie umiem zrozumieć wyższościowej postawy wielu rodaków wobec bliższych, czy dalszych sąsiadów. Raczej należałoby bacznie obserwować Innych i pilnie uczyć się od nich wielu rzeczy. Na przykład życzliwości, czy kultury na drogach. Że nie wspomnę o samym stanie dróg.
Słowenia jest przyjazna rowerzystom. W każdym mieście, w niemal każdej wsi są dobrze utrzymane ścieżki rowerowe ( często w kolorze czerwonym), prowadzone między chodnikiem, a jezdnią. Rowerzyści traktowani są tak, jak w Austrii, Niemczech, czy Czechach, a więc z należytym szacunkiem. I widać ich na ulicach mnóstwo.
Zapraszam na pobieżną rowerową przejażdżkę po ulicach Mariboru, Lublany, Kopru i Piranu. Uważajmy na wylegujące się koty!
Maribor nad rzeką Drawą.


W Słowenii niewiele rowerów bywa przypiętych.  Rowerzyści najczęściej tam jeżdżą "po cywilnemu"na mieszczuchach, w obcisłych ciuchach widziałam tylko parę osób. A w kasku policjanta.


Czerwona, gładziutka ścieżka rowerowa. I wszędzie mnóstwo stojaków.


A to już Lublana.



Niemal cała stolica Słowenii jeździ na rowerach.
A my powędrujemy zobaczyć, jak jest z tym w miasteczkach na południu kraju.

Dachy Kopru. A niżej...


Oprócz rowerów pojawiły się skutery.
 I wypasione, leniwe koty wśród śródziemnomorskiej roślinności.





Piran, miasto podobne do Rimini Felliniego.





Pozdrawiam!
Posyłając odrobinę słońca.



[Słowenia] - Zna pan Caporetto?


Link 27.10.2007 :: 19:50 Komentuj (3)
- Tak - odpowiedziałem. Pamiętałem, że jest to niewielkie białe miasteczko z kampanillą, położone w dolinie. Było bardzo czyste, a na placu stała piękna fontanna.
Ernest Hemingway, Pożegnanie z bronią.

Od kiedy przeczytałam "Pożegnanie z bronią" chciałam zobaczyć nie tylko w wyobraźni Caporetto, rzekę Isonzo i góry opisywane przez Hemingwaya.

Patrząc poprzez las widziałem daleko w dole oświetloną słońcem linię rzeki dzielącej obie armie. Jechaliśmy teraz niewykończoną drogą wojskową, która biegła grzbietem wzniesienia; spoglądałem ku północy na dwa łańcuchy górskie, ciemne i zielone poniżej linii śniegów, a wyżej białe i piękne w słońcu. Potem, w miarę, jak droga wznosiła się wzdłuż grzbietu, ujrzałem trzeci łańcuch gór, wyższych i ośnieżonych, kredowo białych, o dziwnie płaskich stokach pooranych bruzdami, a za nimi inne góry, tak dalekie, ze trudno było powiedzieć, czy się je naprawdę widzi.



Włoska Isonzo, słoweńska Socza o niebieskiej i zielonej wodzie.

Fort Hermann.
Te piękne tereny były miejscem jednej z największych i może najbardziej krwawej bitwy I wojny światowej. W okolicach Caporetto
walczyły też pułki krakowskie. Przebywał tam korespondent wojenny Ernest Hemingway. Dziś jest to miasteczko słoweńskie, nazywa się Kobarid. Przypadek sprawił, że znalazłam się tam dokładnie w 90 rocznicę bitwy, trafiając na uroczystości wojskowe.

Zapraszam do deszczowego Kobaridu - Caporetto, a na deser może się zająć Pożegnaniem z bronią?


Puste uliczki w sobotnie popołudnie. Za chwilę się wyjaśni, dlaczego miasteczko wymarło.



Wszyscy są na głównym placu miasta, podziwiają koncert orkiestr wojskowych. Fontanny już tam nie ma. Byłam zaskoczona, że wojsko może tak dobrze grać.



Skąd znam tę z lekka cyrkową, nieco odrealnioną atmosferę?
Z filmów Felliniego!
Kobarid nie ma charakteru alpejskiego, raczej śródziemnomorski.
A okienka, jak wszędzie, zachęcają do zaglądania przez zasłonę kwiatów prosto w nie, jak w oczy.



Kraj, gdzie cytryna dojrzewa. I persymonka...

Święty Antoni opiekuje się okolicą.
Do zobaczenia nad morzem. Albo w górach. Albo gdzieś indziej...

Fragmenty Pożegnania z bronią w przekładzie Bronisława Zielińskiego.


[Słowenia] Miasteczka


Link 29.10.2007 :: 22:35 Komentuj (2)
Wszędzie, gdzie zdarza mi się być, chętnie zaglądam do małych miasteczek.pulsujących swym nieśpiesznym rytmem.
Miasteczka słoweńskie są czyste, spokojne, z kwiatami i ciekawymi świata ludźmi w oknach, ze stolikami kafejek wychodzącymi wprost na wąskie uliczki, z soczystą mimo kończącego się października zielenią parków.
Zapraszam, jeśli ktoś chętny, na wspólną przechadzkę. Zaczynamy od północy, od Mariboru.
Od północy, ale wczesnym rankiem.

Maribor nad Drawą. Skąd my to znamy?

Pora pieczonych kasztanów.

Kamienna synagoga z XV wieku na brzegu Drawy Niestety, nieczynna.

W Słowenii też zbliżają się wybory, ale prezydenckie.



Maribor chlubi się najstarszą owocującą winoroślą na świecie
Jak zwykle trzeba odwiedzić targ.  A co to za  kolczaste owoce?
Już wiem od Ewci: christophines, albo chayotte. Dzięki!

Jeszcze tylko szybkie odwiedziny w piwnicy winnej i przenosimy się na południe.


Charakterystyczne białe wieże kościołów na tle gór.
Wyżej: Bovec. Triglav schował się we mgle, za kościołkiem charakterystyczny szczyt, który ma znajomo brzmiącą nazwę Svinjac (Świnica?). I nawet kształt podobny.

Po południowej stronie Alp gwałtownie zmienia się klimat. Pojawia się roślinność śródziemnomorska, a swetry same sfruwają z grzbietu. Na zdjęciu: fikus, ogromne owocujące drzewo.

Koper
I kilka detali.




Gotyk płomienisty.
Miasteczka na Istrii mają włoski charakter, a na ulicach słychać włoską mowę na równi ze słoweńską. Króluje włoska kuchnia pełna owoców morza i win.

Przed gimnazjum dziewczyny palą chyłkiem papierosy. Tak jak u nas.

Patrzymy na siebie z lekkimi uśmiechami.

Przerwa w pracy. Spojrzenie skierowane w błękit.


A to już Piran



Spokojnie płynie czas.



Każdy by tak chciał w popołudniowym słoneczko?
 Tymczasem mam wieści telefoniczne, że w Krakowie leży pierwszy śnieg.
A tutaj jak na południowe miasteczko przystało, nad uliczkami powiewają flagi czystej bielizny.


Pora opuścić przyjazne miasteczko.

Wieczorny spektakl. I niespodzianka.

Na granicy z Chorwacją, kilka kilometrów od Piranu, za Portorożem (Portem Róż) są unikalne saliny. Sól wydobywano tu już w czasach
prehistorycznych, Piran eksportował ją do Republiki Weneckiej. Dzięki temu miasto wzbogaciło się i było jednym z najświetniejszych nad Adriatykiem. Dziś podobno produkcja soli odzyskiwanej z morza jest już nieopłacalna, jednak nadal trwa.

Już kończy się nasz spacer.
 Dobranoc.

Jeszcze coś. Głosowanie w Lublanie. Miła, nieduża ambasada, lista warszawska, a potem radość, kiedy nadchodziły SMSy z Polski z wynikami sondażowymi. Będzie normalniej.
Niżej: polska ambasada w bocznej spokojnej uliczce słoweńskiej stolicy.



[Słowenia] Górską ścieżką


Link 31.10.2007 :: 21:09 Komentuj (0)

Kto wie, co zakręt bliski kryje,
Drzwi tajemnicy, dziwną ścieżkę.
( J.R.R. Tolkien w tł. Marii Skibniewskiej)Jeszcze kilka słoweńskich pożegnalnych landszafcików.
Wybór niektórych zdjęć sponsoruje dziś przygoda opisana na pl.rec.góry (kto jest amatorem październikowych kąpieli w wodospadach, powinien wybrać się do Słowenii).

Lubię ten moment, kiedy kończy się asfalt. Później droga przechodzi w ścieżkę, a ze ścieżką bywa różnie, czasem jest, czasem zanika między głazami, jak tutaj.


i nagle się objawia wśród skał...

na wysokości 2444 m.

Alpy Julijskie przynoszą wiele atrakcji. Niebagatelną z nich może być nagle załamanie pogody.
Trzeba zwiewać w dół, szkoda, że ludzie to nie kozice.

W dole widać Tolmin. A tutaj Tolminska korita.



Fiołki alpejskie. Chyba kupię w doniczce, by w listopadową szarość cyklamenowe płatki przypominały tamte pachnące lasy.

Wodospady, rwące rzeki, a nad nimi anemiczne kładki,

ale za to solidna poręczówka zapewnia poczucie bezpieczeństwa na skalnych gzymsikach.

Slap (wodospad) Kozjak.

Slap Boka ma 106 m wysokości.

Pachnące korzennie goździki.

W środku lasu nad górskim potokiem ktoś wpatruje się w przejrzystą wodę. Skąd tu przyszedł?
Dlaczego? Dla czego?

Patrzę i ja. Po dnie strumienia łazi wielki rak. Czy ten człowiek przyszedł tu kilka kilometrów z dołu, by obserwować raki?
Nie dowiem się nigdy. Czas wracać, a po drodze jak zawsze zerkać na rośliny.


Bliskość wsi zapowiadają charakterystyczne kamienne murki.

Żegnaj, Słowenio.
Nasvidenje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz