czwartek, 26 czerwca 2014

Bukowińskie wioski [Bukowina1]

Wpis ten i kolejny dedykuję Ani, z którą przedreptałyśmy już przez lata wiele ścieżek i kilometrów po zadziwiającej zawsze i od nowa Rumunii, od Banatu, przez Transylwanię po Bukowinę. I wszystkim innych wielbicielom kamienistych i gliniastych, a czasem leśnych dróg i dróżek w nieznane.

Tym razem Bukowina i wioski: polskie, cygańskie, starowierów. I oczywiście rumuńskie.
Uwielbiam Rumunię, kraj  kontrastów, tajemnic i niespodzianek, pięknej przyrody i serdecznych ludzi. A równocześnie kraj z drogami, których gładkiej nawierzchni możemy tylko pozazdrościć, a po których spacerują stada owiec i krów, oprócz pędzących najnowszych mercedesów, wlokących się nieoświetlonych furmanek i mknących bmw z przyciemnianymi szybami, starych dacii i ospojlerowanych trabantów, kraj zapierających dech monasterów, kipiących różami ogródków przydomowych, przyjazny  kraj, w którym łatwo się dogadać, łatwo  przemieszczać, w którym wbrew stereotypom czuję się bardzo bezpiecznie i swobodnie. I tylko żal spotykanych bezpańskich piesków, żal wychudzonych drobnych koników ciągnących wyładowane sianem lub drewnem wozy. Wielu ludzi nie ma łatwego życia, więc nie przejmują się zwierzakami tak, jak my swoimi pieszczochami.

Ktoś zapytał mnie dzisiaj, który to już pobyt w Rumunii...  zaczęłam liczyć i pogubiłam się.
 
 Już wjazd do Rumunii i widok znajomych gór powodują szybsze bicie serca.

 
  Typowa studnia bukowińska, nie tak ozdobna, jak sąsiedzkie mołdawskie, ale zawsze z kubkiem dla spragnionego wędrowca, z ławeczką, na której można przysiąść.,
 Polska wioska Plesza położona jest na zboczu góry o tej samej nazwie. Jest ulicówką, założoną przez Polaków przybyłych z okolicy Czerniowiec w 1836 roku. Plesza jest jedną z niewielu wsi leżących poza Polską, zamieszkałą w 100% przez Polaków, liczy około 200 mieszkańców. Zachowali specyficzny język, archaiczną gwarę i obyczaje. We wsi istnieje czteroklasowa polska szkoła, a męscy mieszkańcy zajmują się tradycyjnie bednarstwem, z beczkami przez siebie wykonanymi wędrują na targ do pobliskiego Gura Humorului.
 Już od najmłodszych lat dzieci pracują w gospodarstwie.
 Dachy domów także i w Pleszy zdobione są na mołdawską modłę.
 Tradycyjny plaski blaszany Chrystus, spotykany od Rumunii po Beskid Niski i Sądecki, przez Słowację i zachodnią Ukrainę, wszędzie, gdzie mieszkają grekokatolicy.
 W bukowińskich wsiach, jak w całej Rumunii konie są bardzo cenione, potrzebne i czasem zadbane, a zawsze przyozdobione. Ten ma dobre życie, błyszczącą sierść i lekki wóz.
 W Rumunii nadal spotyka się wiele bezdomnych psów,  ich oczy proszę o pomoc. Nie da się wszystkich nakarmić. Są też psiaki domowe, syte, pogodne, merdające na powitanie ogonami. 
 Na wiejskiej ulicy w Pleszy trwa przygotowanie do procesji z okazji Bożego Ciała. W Rumunii to jest roboczy dzień, więc uroczystość odbędzie się późnym popołudniem, by dzieci wróciły ze szkół.
 
 Panie przygotowują ołtarz i chętnie zgadzają się na zdjęcia, by je pokazać w Polsce.


 
  Wnętrze sklepu w kolejnej polskiej wsi, Nowym Sołońcu. Jak zwykle w małych miejscowościach jest w nim wszystko, co potrzebne do życia, a rozmowny właściciel  nie chciał nas stąd wypuścić.
 
 Kaczyka (Cacica) znana polska wieś, w której jestem kolejny raz. Niestety, potwierdza się wrażenie z poprzedniego pobytu, nie ma tutaj wiele interesującego, wieś niemal wymarła, ludzie pewnie siedzą w domach, a kopalnia soli odpycha mocną wonią oleju napędowego, którym konserwuje się podłogi i drewniane elementy.



 Ruszamy do wsi starowierów, Lipoveni. Nawet w gęstym lesie są staranne oznakowania dróg, nie ma szans się zgubić.
 W drodze towarzyszą nam ogromne, trzymetrowe barszcze Sosnowskiego.
 Z bliska wyglądają ładnie, z daleka zresztą też. Robimy sobie pod nimi pamiątkowe zdjęcia, wyglądamy jak krasnale.
 Już jest Lipoveni, jak nazwa wskazuje, zamieszkałą przez Lipowian. Spotkaną panią pytamy o drogę do moleny. Ciekawy jest język w tej wsi - rosyjski w wersji gwarowej z silnymi wpływami języka liturgicznego (starocerkiewnego). Nie mamy żadnych problemów z porozumiewaniem się. Przywiązanie mieszkańców do tradycji prawosławnej widoczne jest na każdym kroku, w zdobieniach, w domach, gdzie główne miejsce przypada ikonom. Przy każdym domu są małe budyneczki, łaźnie - banie, w których raz w tygodniu, w sobotę mieszkańcy zażywają kąpieli.

 Babcia z wnukiem, poznani przed sklepem. Bardzo sympatyczni, pogodni, wymieniliśmy adresy mailowe. Wiedzą, że ich zdjęcie pokażemy w Polsce.

A oto i sklep, sprzedaje w nim córka pani z poprzedniego zdjęcia. Nieco zaskoczenia sprawił nam w tym miejscu otwarty internet, z którego skwapliwe skorzystałyśmy. Przy okazji serdecznie pozdrawiam całą Rodzinę Valentina.
Studnie w Lipoveni różnią się nieco od tych w innych wsiach, zabudowanych typu mołdawskiego.

 Zauważyłam kolejny raz, że Rumuni lubią koty. Są pieszczone, zadbane, przy każdym domu jest ich kilka i widać, że żyją w dobrostanie.
 Ale i pieski nie narzekają, są przyjazne i wyluzowane. Choć ja drętwieję, widząc takiego śpiocha na środku tzw. betonki, po której od czasu do czasu jedzie coś szybszego od furmanki.
 Typowy obrazek z bukowińskiej wsi.
 A to molena lipoveńska już z oddali.
 Kolejna miejscowość, Mitocu Dragomirnei jest wsią zamieszkałą przez Cyganów. Celowo nie piszę: Romów, bo wolą, by ich nazywać Cyganami. Rumuńscy Cyganie są bardzo otwarci, kontaktowi, towarzyscy i ciekawi "obcych". Często  proszą o zrobienie im zdjęć, ustawiają się do nich, wiele razy zdarzyło się, że zatrzymywali konny wóz z prośbą, by ich sfotografować. Zastanawiałyśmy się, w jakim celu - przecież nie dostaną tych zdjeć, bo nie ma jak im przesłać. Ale wszyscy byli zadowoleni, oni i my z takiego biegu spraw.
 "Miss Sixty" z koleżankami towarzyszyła nam do następnej wsi, pokazując drogę, cały czas coś opowiadała. Kolejny raz stwierdzam, że z każdym i zawsze można się dogadać, choćby tylko za pomocą uśmiechów i gestów.
 Przy studni.
 Żywicielka rodziny.
 Wszędzie widzimy stada owiec, a tutaj za małym, starym cmentarzykiem.
 Zabezpieczenie na zimę.

 Tak wyglądały tereny, po których wędrowałyśmy między wsiami.
 Po drodze było pełno grzybów, jednak one nie wzbudzały tym razem zainteresowania. 

 Przed każdym, nawet ubogim domkiem kipią w ogródkach bujne, pachnące róże, lwie paszcze i lilie. Patrząc na nie żałowałam, że u nas nastała moda na wystrzyżone trawniki wokół domów.
 Kolejny rumuński wpis niebawem: Patrauti.


2 komentarze:

  1. I to wszystko tuz za rogiem! Ale pieknie! Wiem, banal, ale da sie zamknac w jednym slowie-pieknie :)
    Po raz kolejny przypominam sobie, ze nie trzeba dalekich krajow, zeby podejrzec ludzi i przyrode.
    Dobrze, ze jestes z tym swoim aparatem, wiesz:)?

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki, Krzychu :) Rumunia jest piękna i zawsze ciekawa.

    OdpowiedzUsuń