I może to lepiej ;)
Troszkę historii, bo to ona zaważyła, że ten region mocno różni się od reszty Gruzji.
Autonomiczna republika Adżarii to region na południu i zachodzie kraju, jego granica biegnie wybrzeżem Morza Czarnego, z Turcją graniczy przez Góry Szawszeckie, wchodzące w masyw Małego Kaukazu, które wznoszą się tu na wysokość 2812 m n.p.m, od północy od reszty Gruzji odgraniczają ją Góry Mescheckie, z najwyższym szczytem o wysokości 2850 m n.p.m.
Góry Szawszeckie
Na drodze w kierunku Adżarii tradycyjnie stoją sobie bezstresowe krowy, ani myślą się ruszyć. Zdarza się, że tamują ruch na dobre kilka minut.
Batumi zachmurzone, upalne, mokre, jako, że tam przeważnie pada. Centrum coraz bardziej skomercjalizowane. Patrząc na nie trudno się zorientować, że to stolica jednego z najbiedniejszych regionów Gruzji.
Chruszczowki, czyli bloki powstałe w czasach ZSRR kolorowo teraz pomalowane współistnieją z nowoczesnymi budynkami, niedawno zbudowanymi i wciąż powstającymi.
Moje ulubione miejsce tego miasta, bazar pełen zapachów, gwaru i kolorów.
Czurczchele produkowane przeważnie z winogronowego soku i orzechów greckich, czyli włoskich, laskowych, migdałów... do wyboru i koloru.
Na pierwszym planie ser przeznaczony do adżarskich chaczapuri.
I sery różne, z krowiego mleka, bawolego, owczego, świeże, dojrzewające, wędzone. A każdy smaczny.
Zielenina, bez której nie obejdzie się żaden stół, żaden posiłek, żadna supra.
Od tych panów kupiłam, po wcześniejszym spróbowaniu kawę, którą parzę teraz tak, jak oni po turecku, w mosiężnym tygielku. I nawet przekonałam się, by dodać do niej odrobinkę cukru.
Herbatka z hibiskusa, "bardzo zdrowotna", okazała się równie pyszna. Przyda się na jesienne polskie Wieczory.
Witrażowa obudowa jednego z balkonów.
Obecnie współistnieje tutaj zgodnie kilka religii.
Jeden z wielu sympatycznych, uprzejmych spotkanych na moment na drodze Gruzinów,
Zdecydowanie wolę stare zaciszne dzielnice Batumi od tych nowoczesnych, z tłumami turystów, kasynami i luksusowymi hotelami.
Podwórko cerkwi może być orlikiem.
Gruzini, jak kraj długi i szeroki lubują się w odsłanianiu brzuchów w ciepłe dni i sami z siebie z tego się śmieją. Zauważyłam, że im brzuch pokaźniejszy, tym bywa chętniej eksponowany. Na obrazku...
...i w naturze.
W mieście widać mnóstwo wpływów orientalnych, tradycyjnych i uwspółcześnionych,
ale też mnóstwo nowoczesnej, nieraz nieco dziwacznej architektury.
Wiele napisów jest tylko tureckich, choć w tym przypadku sam obrazek jest dość wymowny.
Dziewczyny szukają czegoś na plaży.
Orientalny klimat jest tu dość wyraźny,
potęgują to eukaliptusowe i bambusowe zagajniki, plantacje bananowców i cytrusów. Są też wyśpiewywane przed laty herbaciane pola, ale dość zaniedbane, pasą się na nich krowy, a nowoczesne plantacje herbaty rosnącej w równiutkich rządkach są ogrodzone metalowymi płotami lub kolczastymi drutami.
Krwawy zachód słońca wróży niepogodę.
I rzeczywiście, kolejnego poranka nadciąga potężna burza, a za nią kolejne
A po niej wodne walce, siejące spustoszenie ;)
Parking przed hotelem. Pora zwiewać w góry.
W adżarskich miasteczkach i wsiach ulubionym kolorem budynków jest różowy.
W knajpce w przydrożnym miasteczku oczywiście szybko nawiązuje się kontakty...
każdy przy swoim napoju, ja przy filiżance kawy kilkakrotnie parzonej w tygielku, to kolejny i pyszny przykład tureckiego wpływu.
A ta scenka po prostu spodobała mi się.
Tutaj spotyka się jeszcze, jak to było we wszystkich poradzieckich krajach "pomniki czołgów" niegdyś popularne i u nas. Ale ten różni się wyrazistym portretem. Żałowałam, że nie mogę przeczytać tego, co napisane wokół wizerunku.
Adżaria leży w dolinie rwącej, szczególnie po ostatnich burzach, rzeki Czoroch. Chwilę obserwuję, jak ktoś zbiera z wody niesione jej prądem kawałki drewna.
Średniowieczne kamienne mostki na tej rzece. Zastanawiam się, jakim sposobem je zbudowano.
Kolejny przydrożny różowy, już nieco wypłowiały, domek.
Miejscowość Khulo dzieli na dwie części głęboki kanion wspomnianej rzeki, a łączy je kolejka linowa, której lina była podobno najdłuższą w całym ZSRR, obywająca się bez podpór. Rzeczywiście, z jednego "brzegu" nie widać stacji na drugim, niknie gdzieś w przestrzeni.
Z gondoli kolejki.
Tradycyjnie już jazda odbywa się przy drzwiach otwartych, fascynujące przeżycie, w dole maleńka z tej perspektywy rzeka. W kolejce poza stadem kurcząt i indyków tłoczy się spory tłumek, mniej więcej dwa razy przekroczona jest dopuszczalna liczba osób zadeklarowana na wagoniku.
Centralna ulica miasteczka. Tutaj skończy się asfalt, dalsza droga będzie po ulubionych wertepach.
Stacja benzynowa, po adżarsku w różowej barwie.
Droga. Nie jest tak niebezpieczna, jak w Tuszetii, ale też ciekawa, trochę egzotyczna, szczególnie dla kogoś mieszkającego w "Polsce w ruinie".
Jakby cofnięcie się w czasie, a to po prostu zwykła codzienna ciężka praca tamtejszych mieszkańców.
Spotkanie z przydrożną pasieką i pszczelarzem.
Zaraz nastąpi degustacja, tylko trzeba odgonić konkurentów do miodu.
Jedna z adżarskich wsi, najwybitniejszy w niej budynek, to świątynia. Jak wszędzie.
Pod sklepem z wszystkim.
Kulminacyjne miejsce Przełęczy Goderdżi, 2025 m. npm.
Na przełęczy, po zakupach.
Wioska Goderdżi.
Mały Kaukaz przypomina nieco bardziej wyrośnięte Bieszczady z rozległymi połoninami.
Kaukaski mężczyzna w 46% składa się z honoru, w 46 z poczucia wyższości... (wyczytane)
Ludziom tu żyje się nielekko, jednak nie spotkałam się z narzekaniem
Wieczór. Patrzę na góry, zastanawiając się nad życiem mieszkańców tutejszych wiosek. Pewnie za jakiś czas zostanie doprowadzona asfaltowa droga, może inwestorzy tureccy zbudują hotele i narciarskie wyciągi, tak, jak teraz budują liczne elektrownie na rzece, hotele i kasyna w Batumi.
Ale na razie woły wciąż orzą pola.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz